Oddziały w parterowych budynkach
, z czerwonej cegły, stoją równolegle. Parzyste numery po prawej, nieparzyste po lewej stronie. Tak je zapamiętałam. I cmentarz na końcu długiej alejki. Groby zaniedbane. Pewnie, oprócz mnie, nikt tam nie zagląda.. Dym unosi się z wielkiego ceglanego komina.
Miasto w mieście można rzec. Mały ratusz na środku placu. Wielki zegar na wieży odmierza czas. Tuż obok sklepik ze wszystkim. Od papierosów po drożdżówki. Sprzedawczyni znudzonym wzrokiem ogarnia okolicę.
Ścieżka prowadząca w dół kończy się budynkiem z prosektorium. Śnieg pokrył trawnik i całą wyasfaltowaną górkę.
- Stań na dole. Ja zostanę tu.
Dwie uczennice, chyba drugiego roku, ubrane w białe fartuchy są prawie niewidoczne. Obserwuję je z okna. Rozmawiają głośno. Śmieją się.
Woźny powolnym krokiem pcha taczkę z piaskiem. Co chwilę spada z niej łopata. On schyla się. Podnosi ją. Robi trzy kroki i znów.
Pacjenci z oddziału odwykowego przemykają w szlafrokach w paski. Zakaz palenia obowiązujący na terenie całego szpitala, mało ich obchodzi. Wracają z papierosa. Życie bez mocnych trunków i tak jest wystarczająco trudne.
- Weź chłopie połóż porządnie tę łopatę do k… nędzy !
Woźny zatrzymuje się. Poprawia łopatę, robi kilka kroków i łup. Łopata znów spada.
Rozbawieni pacjenci zauważyli mnie w oknie. Machają do mnie. Ten wyższy wciąż podkrada jedzenie. Nie udało nam się podejrzeć jak ściąga je z parapetów, które „robią” w naszym pokoju za lodówkę.
Kieruję wzrok w drugą stronę. Dziewczyny wciąż tam są, rozglądają się nerwowo.
- Już?
- Popraw prześcieradło. Ręka jej wystaje.
- Dobra. Gotowe. Uwaga pcham !
Wózek powoli stacza się z górki.
- Tylko go złap. Żeby nie było jak wczoraj!
Przestało padać. Teraz widzę wszystko wyraźniej. Nagie ciało kobiety leży obok przewróconego wózka.
Zza drzwi dobiegają głosy kończącego się wykładu. Nie chce mi się wracać na zajęcia.
Iwona Gorzkiewicz