Siwy Dym
Obecnie obowiązująca ordynacja w wyborach do sejmu z jej listami partyjnymi,
ogromną ilością wymaganych podpisów oraz progiem wyborczym praktycznie uniemożliwia udział w wyborach nie tylko kandydatom niezależnym, ale także wszelkim małym komitetom wyborczym, w tym lokalnym.
Jedyni beneficjenci owej ordynacji to członkowie dużych partii, mających dostęp do krajowych mediów. Przedarcie się przez zasieki procedur wyborczych graniczy z cudem w przypadku innych niż partie ugrupowań.
W przypadku wyborów samorządowych sytuacja jest właściwie zabawna – w dużych miastach (czyli wszystkich byłych stolicach województw) na rządców wybieramy spośród kandydatów, których komitety muszą przekroczyć próg wyborczy.
Żeby dobrze to zrozumieć – jeżeli pan X jest kapitalnym kandydatem na radnego, zaangażowanym, charyzmatycznym i utalentowanym, ale jego ugrupowanie nie przekroczyło progu wyborczego w skali kraju, to nie dostanie mandatu. A chodzi o radę miasta, a nie zarządzanie państwem.
Czemu to służy? Partiom oczywiście.
Chodzi o to, żeby wyłączność na władzę utrzymać w rękach partii. Chodzi o to, żeby partie pozostały beneficjentami systemu.
Wówczas każdy, kto zechce kandydować do sejmu, sejmiku, czy rady miasta, musi szukać poparcia partyjnych bonzów z jednej czy drugiej strony.
I taki jest cel powrotu do upartyjnionych samorządów w małych okręgach – tam, gdzie obowiązuje od 2011 roku ordynacja większościowa JOW.
Chodzi o objęcie kontrolą wszystkich szczebli zarządzania krajem. Chodzi o wpływ partii zarówno na posła na Wiejskiej, jak i na wójta w Pcimiu.
Chodzi o centralizację władzy i zwiększenie dystansu między decydentami a obywatelami. Chodzi o to, żeby obywatel nie miał bezpośredniego wpływu na wybór swojego posła, prezydenta, radnego, ale musiał korzystać z pośrednictwa partii.
Znacie korzyści z kupowania u pośredników? Sporo kosztują i zaraz po podpisaniu umowy rozwiewają się jak siwy dym. Razem z obietnicami.
Małgorzata Pawlak