najnowsze

Krzysztof Karoń

covid dla opornych

Witold Gadowski

Wojciech Sumliński

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

lekarzZachorowałam.


Każdemu się zdarza, ale tym razem dopadło mnie na ostro. Przez kilka dni próbowałam jakoś to przemóc, ale wzięło i wyraźnie poszło w oskrzela, więc skapitulowałam i poszłam do lekarza. Poszłam z nastawieniem: żadnych antybiotyków, infekcja jest wyraźnie wirusowa. Sprawdzę tylko, czy w płuca nie weszło. 
Od razu na wjazd dostałam antybiotyk. Myślę: no dobra, ona jest lekarzem, wie, co robi. Niczego nie wyjaśniała. Coś tam smarowała w papierach. Czułam się trochę jak mebel. Niepotrzebny. Po dwóch dniach brania prochów ledwie zipałam. Myślę: antybiotyk nie działa. Nie ma czasu, lecę do pańci, niech zmieni albo coś. Przepisała mi następne opakowanie i kazała brać do końca.

Zaręczam – posłuszeństwo nie jest cnotą. Katowałam się tym świństwem jeszcze kilka dni, w końcu postanowiłam sobie pomóc – poszłam do innej doktórki. Ta stwierdziła, że antybiotyk nie działa (ja to wiedziałam tydzień wcześniej) i zmieniła mi na inny. Kiedy zaprotestowałam, powiedziała, że teraz już nie mam wyjścia. Kazała zrobić prześwietlenie i badanie krwi. Po kilku dniach jakoś trochę wydobrzałam i radośnie (że to już koniec) udałam się do kontroli.

Pani osłuchała, doszukała się czegoś w płucach i wysłała do specjalisty. Antybiotyk kazała jeść nadal. To był już czwarty tydzień. Dodała mi jakiś nowy lek. Że antyalergiczny dowiedziałam się w domu. Z ulotki. Nigdy nie miałam alergii. No ale „chybił – trafił”, czyli kto wie...co szkodzi spróbować, a nuż...
Zaczęła mi doskwierać wątroba. Po antybiotyku dostawałam mdłości. Po leku antyalergicznym pojawiał się katar.
Wizyta u specjalisty była pierwszą, podczas której czułam się jak człowiek. Pani ze mną rozmawiała i wyjaśniała. Ponieważ nie pamiętałam nazwy pierwszego antybiotyku, postanowiła wysłać mnie na badanie krwi, żeby wyjaśnić, jaki lek będzie działał. 


Powtórzę jeszcze raz meritum tego zdania: badanie krwi przeprowadzone po 4 tygodniach od rozpoczęcia leczenia ma zdiagnozować jakiego typu bakteria czy drobnoustrój zaatakowały mój organizm, żeby wskazać, jak mnie leczyć. Po 4 tygodniach zabawy w chybił – trafił. Mało tego, zapewne gdybym pamiętała nazwę leku (leku?), dostałabym kolejne cudo bez badania. Abstrahując już od tego, że zapalenie oskrzeli ma najczęściej podłoże wirusowe, na co wskazują bardzo konkretne objawy. No, ale co ja tam wiem...


Czekam teraz na wynik badania i kolejną wizytę u specjalisty. Chwilę to potrwa, bo to jakaś wyższa szkoła jazdy. Tymczasem kupiłam setkę spirytusu i metodą babek stosuję nacieranie i opukiwanie oraz myślenie pozytywne, że nim ustalą, czym mnie dalej truć, będę już odzyskiwać siły po jasnej stronie mocy.
I tak mogłabym ten tekst zakończyć. Każdy już sobie sam wyciągnie wnioski, zestawi z własnymi doświadczeniami, porówna. Nie będę szukać przyczyn takiego stanu rzeczy, oskarżać, upatrywać rozwiązań. Nie znam sytuacji lekarzy, ich pracy, zarobków, zmęczenia, monotonii, ich zależności od firm farmaceutycznych, przymusu oszczędzania na badaniach, jakichś wymogów odgórnych, schematów postępowania. Nie wiem tego i właściwie nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie moje zdrowie. I najistotniejszy wniosek, jaki wysnułam z tej historii jest taki: do lekarza chodzić tylko po zwolnienie, a do apteki po plastry opatrunkowe.zerknij

A najlepiej w ogóle omijać. Dla zdrowotności.

 

 

mpaw1

 

 

Małgorzata Pawlak

 

 

inne artykuły autorki