najnowsze

Krzysztof Karoń

covid dla opornych

Witold Gadowski

Wojciech Sumliński

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

psulki6Za mostem, który spinał brzegi kanału podwójną klamrą szyn kolejki wąskotorowej rozciągała się leśna plaża.

Docieraliśmy do niej wpław. Pierwsze, samodzielne wyprawy pływackie podejmowane na drugą stronę jeziora stawały się dla nas, małoletnich chłopców aktami bohaterstwa i inicjacji w dojrzałość. 

Były to wyczyny trudne i ryzykowne w niczym niepodobne do bezpiecznych egzaminów na kartę pływacką, jakie organizował miejscowy ratownik, pan Olkiewicz. Chociaż czerwcowe upały mocno dawały się we znaki, letnie kąpiele zaczynaliśmy dopiero w lipcu, po Świętym Janie, kiedy woda w jeziorze była już ochrzczona.

Wierzyliśmy, że śmiałek, który poważyłby się na kąpiel w nieochrzczonej wodzie może łatwo utonąć, lub nabawić się parchów od zakwitających, wodnych glonów.
Tymczasem, brodziliśmy po przybrzeżnych płyciznach i łowiliśmy żgoje.Tak nazywaliśmy małe, szarozielone rybki uzbrojone w dwa kolce grzbietowe na które nabijaliśmy patyczki suchej trzciny. Wyporność trzcinki nie pozwalała żgojom nurkować pod wodą i zniewolone ryby stawały się ofiarami okrutnych wyścigów, które im urządzaliśmy.
Cierniki, bo taka była prawidłowa nazwa rybek, łatwo można było złowić rękami, zaganiając psulki1całe stadko na mieliznę. Samce w okresie tarła przybierały jaskrawoczerwoną barwę i stawały się ociężałe. Mówiliśmy na nie - "księdze". Żgoje nie miały, żadnej wartosci kulinarnej, więc tylko przez chwilę zaprzątały naszą uwagę. Łowić prawdziwe ryby chodziliśmy pod most uzbrojeni w bambusowe wędki.


Najczęściej, łupem naszych połowów padały: ukleje, płotki i małe szare rybki nieznanego gatunku na które mówiliśmy - guczki.
Kiedy w ocynkowanym wiaderku przynosiłem mizerny połów do domu, babcia z lekceważeniem wylewała całą zawartość na podwórko, jako żer dla kur i kotów.
psulki5Przed połowem trzeba było jeszcze nakopać robaków. Największe, czerwone rosówki chowały się w kącie podwórka, gdzie stał drewniany wychodek. Wykopane z ziemi, przecięte na pół uderzeniami szpadla robaki wiły się konwulsyjnie i uciekały w głąb. Należało je szybko schwytać palcami i wrzucić do słoika. Na robaka można było złowić smacznego okonia, albo chudego leszcza, nie lubiłem ich delikatnego mięsa pełnego cienkich, zdradliwych ości. Ze wstrętem, odsuwałem od siebie gałki ikry i ścięte na białko paciorki rybich oczu, które dziadek zjadał ze smakiem.

Zimą, kiedy jezioro zamarzało, wędkarze wycinali w lodzie wielkie przeręble w których topili rosochate, najeżone gałęziami i obciążone kamieniami pnie dzikich gruszy. Zatopione drzewa obrastały wodorostami, a w ich koronach żerował rybi drobiazg nęcący wodne drapieżniki.
Takie żerowiska - gojna, oznaczano wbitymi w dno jeziora palikami.


Miejscowy proboszcz, ksiądz Ślipko, głuchy kombatant spod Monte Cassino, zapalony wędkarz, który uczył nas religii i targał chłopców za uszy, także miał swoje gojno.slesin

W każdą niedziele, ubrany w odświętny garniturek, klęczałem przed księdzem Ślipko w kościele i przyjmowałem komunie. Zaraz po mszy, biegłem nad jezioro do dziadka. Bywało, że dziadek oddawał mi wędzisko i szedł z kolegami do gospody. Moja, pierwsza, wielka ryba, to był złocisty lin złowiony na dziadkowa wędkę.
Drżąc z emocji, zdjąłem rybę z haczyka, przygarnąłem lina do piersi i szczęśliwy pognałem do domu, a rybi śluz, złotą smugą plamił sukno mojego, komunijnego ubranka.

 

 

marekszarek3

 

 

Marek Szarek

 

 

inne artykuły autora

Komentarze   

+1 #1 Ewa 2019-01-05 16:12
Właśnie dzisiaj wspominałam dzieciństwo moich parę lat młodszych braci. Myślę, że było ciekawe. Ciekawsze niż mają clopcy obecnie. Wszystkie podwórka stały otworem, po ulicy rzadko kiedy jechał jakiś pojazd, najczęściej wóz zaprzezony w konie transportowal węgiel, koks, kapustę itp. Bawili się w podchody indian. Nawet nazwa mi się przypomniała - Podtowatocie. Mieli dużo kolegów. Swiat nie był ograniczony niebezpieczeństwami. Beztroskie dzieciństwo. Może bez markowych ciuchów , w pomarszczoych pończochah czy rajstopach , w portkach na szelkach , które wolno było umorusać.
A teraz? Osamotnieni przed monitorem komputera czy "komorki" wymieniając lakoniczne smsy ze sztucznymi, virtualnymi przyjaciółmi. Tocząc nieskończenie virtualne wojny....jakie wspomnienia z dzieciństwa będą mieli?